piątek, 12 czerwca 2020

"Call Me By Your Name" było... doświadczeniem [PSYCHO KĄCIK]


Hej, hej! Disiaj wybrałam film, który obejrzałam w zeszłym roku, aczkolwiek jeszcze nie wspomniałam o nim na blogu. Mowa tutaj oczywiście o tytułowym Call Me By Your Name znanym w Polsce pod nazwą Tamte Dni, Tamte Noce, która - bądźmy szczerzy - jest okropna, dlatego chyba nikt jej nie używa, a przynajmniej ja nie będę, a co więcej będę czasami skracać nazwę do CMBYN, bo ile razy można używać pełnego tytułu.

Call Me By Your Name jest jednym z najbardziej fascynujących filmów, z jakimi miałam do czynienia, ale nie ze względu na film sam w sobie, tylko na wszystko dookoła niego i chyba nigdy w życiu nie edytowałam żadnego posta przed publikacją tyle razy, co tego XD

Zacznijmy może od tego, że nie obejrzałam go ani po tym jak wyszedł, ani gdy dostał Oskara, bo albo nie był dostępny na Netlixie, albo nie byłam mentalnie w odpowiednim miejscu, by się z nim zapoznać. Jak przez mgłę pamiętam hype roztaczany dookoła niego z powodu otrzymania nagrody Akademii i ogólnie związanego z tematyką filmu, jaką jest miłość młodego chłopaka i studenta w latach 80. we Włoszech, co jest stosunkowo niecodziennym przedstawieniem ludzkich uczuć. Dlatego, gdy postanowiłam po niego sięgnąć w zeszłym roku, miałam zróżnicowane oczekiwania, bo z jednej strony film wychwalany, ale z drugiej obawiałam się powtórki z Blue is the warmest colour, które jest filmem koszmarnym, o czym pisałam tutaj), ale tak czy owak byłam mentalnie przygotowana na rant życia. Koniec końców ciężko stwierdzić czy się zawiodłam czy nie, ale o tym w dalszej części. Na razie chciałabym jeszcze dodać, że jeśli uważacie, że jest to cudo kinematografii, to nie będę się kłócić i poniekąd nawet rozumiem takie spojrzenie na tę produkcję. A teraz do rzeczy XD


Podczas oglądania robiłam notatki, co w teorii miało pomóc mi w tworzeniu ranta (rantu?), ale w praktyce spora część jest nieczytelna nawet dla mnie, a generalnie doczytuję się swojego pisma, także średnio mi się przysłużyły. Co nie zmienia faktu, że przeczytanie czytelnej części było zabawne, gdyż:

Po pierwsze: 1/3 tego, co było czytelne krążyła dokoła Timothée'ego Chalamet (wybaczcie nigdy nie miałam potrzeby odmienienia jego imienia i nazwiska, więc nie mam pojęcia jak je odmieniamy w polskim XD), bo jest to bardzo dobry aktor i co tu dużo mówić, przystojny gościu (ale jego niektóre fanki są zdecydowanie zbyt thirsty). Prawdę mówiąc sięgnęłam po CMBYN po tym, jak o północy wylądowałam na YT i obejrzałam filmik, jak używał francuskiego w tym filmie i stwierdziłam, że lol czemu by nie obejrzeć, więc obejrzałam i skończyło się na tym, że jestem w trakcie oglądania wszystkich filmów, w jakich grał i obserwuję go na Instagramie (w momencie pisania tego posta jest jedynym aktorem nie będącym gwiazdą kpopu, którego obserwuję). I w trakcie robienia notatek byłam przekonana, że Elio ma na imię Eliott i kojarzył mi się z jeleniem z Sezonu na misia, co chyba zbyt dobrze o mnie nie świadczy, ale co poradzę, że zawsze mam najdziwniejsze skojarzenia?

Po drugie: reszta moich notatek polegała na rzucaniu dwuznacznych komentarzy i gubieniu się w tym, co się działo na ekranie. Przez to, że akcja działa się w 1983 roku miałam flashbacki z pierwszego sezonu Stranger Things, który dział się w tym samym roku, ale jesienią, więc z jednej strony logiczne, ale z drugiej czy to oznacza, że lata 80. zawsze będą mi się kojarzyć z tym serialem? Ale wracając do tematu, zadawałam pytania, na które sama odpowiadałam i generalnie tylko mała część zapisków mi się przydała. Co ciekawe część z tych notatek jest po angielsku, bo przeskakiwałam między językami.


Myślę, że warto bym zwróciła uwagę na pozytywy tego filmu nim przejdę do negatywnych aspektów, bo są i jedne i drugie. Przede wszystkim doceniam scenografię i ujęcia, ponieważ były cudowne i są prawdopodobnie głównym powodem, dlaczego lubię wracać do tej produkcji. Podczas oglądania mam wrażenie jakby rzeczywiście akcja tego filmu była prawdziwa i jakbym poniekąd w niej uczestniczyła, mimo że nie jest to prawda, czego zasługą jest między innymi właśnie wspaniały dobór miejsc. Szczególnie podobała mi się scena w lesie podczas wycieczki Elio i Olivera, aczkolwiek wszystkie miejsca, w których działa się akcja były nastrojowe i wpływały na niezwykły klimat CMBYN, bo co by nie mówić, jest to film niesamowicie klimatyczny. Myślę, że gdybym miała określić go jednym słowem wybrałabym właśnie klimatyczny, co ma nieco ambiwalentny wydźwięk, ale takie też są moje odczucia, co do niego.

Kolejnym pozytywem, na który chciałabym zwrócić uwagę jest fakt, że relacja Elio i Olivera została przedstawiona zwyczajnie i potraktowana tak, jak zostałaby, gdyby dotyczyła kobiety i mężczyzny. W sumie trochę smutne, iż coś tak oczywistego jest wyczynem, ale cóż nie wszystkie filmy potrafią sprostać wyzwaniu, jakim jest przedstawienie osób LGBT+ jako ludzi, a nie tylko wykorzystanie dla fabuły lub dla zaspokojenia jakiegoś fetyszu. Skłaniałabym się ku opinii, że to relacja Elio z Marzią była tą bardziej "explicit" (z braku lepszego słowa) i chociaż podoba mi się jak potoczył się wątek Marzii, bo była mega fajną postacią, pominęłam ich scenę seksu, bo zazwyczaj pomijam takie sceny (albo odwracam wzrok, co jest nieco komiczne biorąc pod uwagę, że niektóre osoby w moim wieku już oprawiają seks, ale co poradzić, takie życie asa, a przynajmniej w moim wykonaniu) i wolałabym, żeby była bardziej stonowana. Ale hej!, to tylko jedna scena, a poza tym ich relacja była mega spoko.


A teraz przejdę może do negatywów, których jest więcej, ale cóż, zdarza się. Po pierwsze i najważniejsze, ten film da się oglądać tylko dlatego, że jest o relacji nie-hetero. Nie wyobrażam sobie, że ktokolwiek obejrzałby CMBYN, gdyby chodziło o mężczyznę i kobietę, bo bądźmy szczerzy cały urok polegał na budowaniu atmosfery z nutką kontrowersyjności. Oprócz tego pierwsza połowa jest okropnie nudna i bohaterowie tak po prostu sobie chodzą bez celu i brakuje tutaj fabuły. Wiadomo zaczyna robić się ciekawiej, jak Elio wchodzi w romans z Oliverem, ale zanim do tego dochodzi, oglądanie jest ciężkie. Mimo wszystko chciałabym w tym punkcie zaznaczyć, że chociaż pod względem akcji jest tragicznie, wygląd tych wszystkich miejsc oraz atmosfera są cudowne, więc pierwsza połowa wywołuje o u mnie konflikt wewnętrzny XD

Z samym romansem także mam problem, a mianowicie chodzi mi tutaj o różnicę wieku między Elio, który jest niepełnoletni, gdyż ma 17 lat, a Oliverem będącym 24-letnim studentem. Opinie widzów są podzielone, jeśli chodzi o to czy to powinno być uznane za odpowiednie czy jest okej, bo obydwoje wyrazili na to zgodę i chcieli tego romansu i prawdę mówiąc nie chcę zbytnio wchodzić w ten temat, gdyż sama nie jestem przekonana, co tak właściwie powinnam o tym sądzić. Jestem natomiast pewna, że lepiej by było, gdyby twórcy po prostu postarzyli Elio o rok i wtedy byłby pełnoletni według europejskich standardów i nie byłoby żadnego problemu w tej kwestii i nadal by pasowało, że wchodzi w dorosłość i talkie tam.

Oprócz tego mam jeszcze dość sporo zapisków dotyczących nie do końca jasnego przekazu informacji ze strony twórców. Brakowało mi wyznaczników czasowych typu kalendarzy czy informacji z gazet o tym, jaki jest dzień miesiąca. Chodzi mi tutaj o to, że akcja CMBYN toczy się we właściwie całe wakacje 83., jednak po obejrzeniu filmu miałam wrażenie, jakby te zdarzenia miały miejsce w przeciągu tygodnia, ponieważ upływ czasu nie został odpowiednio ukazany. Inną rzeczą, która nie do końca mi się spodobała był soundtrack, który wydał mi się nieco mdły i mało klimatyczny i jestem pewna, że można było dobrać zdecydowanie lepszy (wyjątkiem jest tutaj Visions of Gideon, które według Spotify było najczęściej słuchaną przeze mnie piosenką w 2k19, co mówi samo za siebie).

I jak już mówię o tym co mi się nie podobało, muszę się też przyczepić do dialogów, bo rany, niektóre z nich były okropne/niepotrzebne. Nie rozumiem dlaczego Elio mówił rodzicom, że prawie uprawiał seks z Marzią poprzedniej nocy albo o co chodzi z tym całym nazywaniem kogoś swoim imieniem. Kojarzy mi się to bardziej z sektą niż z czymś romantycznym, ale kto wie czym Oliver się zajmował w wolnym czasie. Także końcowa rozmowa Elio z ojcem była nieco dziwna i sugestywna, co moim zdaniem można było poprawić. Wiem, że ta scena uznawana jest za jedną z najlepszych z tego filmu, ale ja uważam ją za niekomfortową do oglądania.


I wiecie, co w tym wszystkim jest najciekawsze? Że pomimo ilości wad, jakie ten film ma, po obejrzeniu go wpadłam w obsesję na jego punkcie. Spędziłam godziny czytając ciekawostki na jego temat, próbując znaleźć odpowiedzi na pytanie jakie miałam po seansie, znajdując wszystkie informacje, jakie byłam w stanie wykopać. I mam teorię, że moja aktualna sympatia do tego filmu wzięła się właśnie z tego, że dowiedziałam się wszystkiego, co byłam w stanie na jego temat, przez co nie tyle patrzę na niego jak na film, tylko jak na doświadczenie, którym właściwie się dla mnie stał. W sytuacji, gdy zwracam uwagę na szczególiki i znam historię powstawania tego filmu z powodu dziwnej fascynacji nie jestem w stanie ocenić go negatywnie, chociaż dobrze wiem, iż tak w sumie jest nudny itd. Tyle, że jakimś sposobem doszłam do etapu, że te wady nie mają już dla mnie znaczenia i jak sami widzicie mogę o nim pisać dużo, że gdybym pisała wypracowania takiej długości, byłabym ustawiona.

Gdybyście spytali mi się czy warto obejrzeć tę produkcję, odpowiedziałabym Wam, że jeśli widzieliście fanowskie filmiki na YT, to wszystko co ważne już zobaczyliście i nic więcej ciekawego nie dostaniecie oglądając ten film oprócz ślicznych ujęć natury i fajnych miejscówek. Jednak jeśli zadalibyście mi pytanie czy jeszcze obejrzę go kiedyś, moja odpowiedź brzmiałaby: Prawdopodobnie i powiem Wam, że sama jestem zaintrygowana skąd mi się to bierze. Szczególnie biorąc pod uwagę, że książki nie czytałam i nie zamierzam, bo skoro w filmie kuleją dialogi, to w książce pod tym względem pewnie będzie jeszcze gorzej (widziałam krótkie fragmenty w internecie i tak szczerze to to nie jest na moją głowę).

Jeśli dotrwaliście do tego momentu, gratuluję Wam cierpliwości. A tak na serio, miałam nie lada zagwozdkę, do której kategorii postów zaliczyć ten wywód, bo chociaż tematem na pierwszy rzut oka odbiega od moich PSYCHO KĄCIKÓW i pasuje bardziej do recenzji, jest to jak stwierdziłam w tytule doświadczeniem, więc doszłam do wniosku, iż nic się tej serii nie stanie jak raz zaliczę do nich post nieco odbiegający od formuł, bo ta "kategoria" powstała właśnie po to, żebym mogła sobie poeksperymentować XD Przypominam też, że wciąż możecie puszczać sobie w tle filmik Zoe Amiry, żeby pomóc zebrać hajsik z reklam na pomoc organizacjom charytatywnym związanym z Black Lives Matter ^^

Ciao! ~ Lena

Dzisiejszym utworem posta jest... Visions of Gideon Sufjana Stevensa. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz