Hej, hej! Jakiś czas temu ukazała się pierwsza część mojej opinii o tej sadze (serii) i wtedy skupiałam się na książkach, ale jak dobrze wiemy, książki a filmy to jednak dwa różne media i tym razem chciałam się skupić na filmowym przedstawieniu Zmierzchu. Podczas oglądania zorientowałam się, że to fragment Księżyca w nowiu widziałam, gdy byłam dzieckiem, a nie Zaćmienia czego mogłam się spodziewać, bo nie pokrywałoby się książkowo, ale i tak to było dziwne uczucie. Śmiesznie mi się oglądało tę scenę po latach, tym razem mają kontekst i odnoszę wrażenie, że zapamiętałam ją jako nieco bardziej widowiskową, ale czego się spodziewać po 12-latce widzącej jeden fragment bez kontekstu.
Zmierzch jest dziwnie relatable
Zacznijmy od tego, że ze wszystkich części ta podobała mi się najbardziej, bo nie było dziwnego trójkąta miłosnego czy cokolwiek filmy próbowały zrobić. Wiem, co się mówi o tym filmie, ale właściwie miałam wrażenie, że licealne życiu zostało tutaj całkiem nieźle przedstawione. Nie mówię tutaj o Belli i Edwardzie, ale o postaciach pobocznych takich jak Angela czy Eric, który był najbardziej relatable postacią i nikt nie powie mi inaczej. To latanie z robakiem na kiju? Piękne. Jak już jesteśmy przy pobocznych postaciach podobało mi się, jak Bella, Jessica i Angela się wzajemnie wspierały, szczególnie jak Bella powiedziała Angeli, że ma zaprosić Erica na połowinki i jak zobaczyła Jessicę na połowinkach i jej pokazała, że świetnie wygląda po tym, jak Jessica wcześniej czuła się niepewnie w tej kiecce. Bardzo urocze. Ze wszystkich filmów z tej serii, ten jest bez wątpienia moim ulubionym.
Nie mogę też nie wspomnieć o wizualnym aspekcie, bo ten niebieski filtr to była najlepsza decyzja, jaką można było podjąć i Catherine zasługuje na ogromne brawa, bo to było genialne posunięcie. Scena otwierająca film, była świetna i te ujęcia! Super sprawa. Właściwie w całym filmie co jak co, ale ujęcia były świetne. Bardzo przypadł mi też do gustu kontrast między sceną ucieczki Belli przed Jamesem, a pokazaniem ludzkich znajomych Belli wychodzących z restauracji i spędzających miło wieczór, co było takim słodko-gorzkim pokazaniem jak mogło wyglądać jej życie, gdyby nie poznała Edwarda. I to, że Emmet jeździł samochodem na stojącą dodało dużo charakteru tej postaci i mam wrażenie, że filmowy Emmet był dużo lepszy od tego książkowego. Plus ten kto wsadził Ashley Green w tę perukę do roli Alice podjął najlepszą decyzję w dziejach kinematografii, bo 👉👈😍. Tyle w temacie XD
Księżyc w Nowiu jest lepszy niż oczekiwałam
Po przeczytaniu książki nie byłam pewna jak mi się będzie podobać film, bo w książce spędzamy strasznie dużo czasu bez wampirów. Film jednak radzi sobie świetnie w tym temacie i tak jak książka mi się dłużyła, tak w filmie to wszystko poszło bardziej płynnie. Nawet nie zdążyłam zauważyć braku wampirów i już były z powrotem. Chociaż ta scena, w której Alice przeskakuje przez schody mnie rozbawiła, bo normalni ludzie tak nie skaczą? Kto pomyślałby, że ta scena będzie dobrym pomysłem?? Jeśli jednak chodzi o kwestię wilkołaków, tutaj przeszkadzała mi dużo mniej niż w przypadku książkowej wersji. Może to dlatego, że nie musiałam czytać tych wszystkich opisów i ilość interakcji Belli z Jacobem została zmieniona. Swoją drogą jak już mowa o Jacobie to nadal go nie lubię i bardzo nie podobało mi się to, co odwalał po filmie i w drodze do domu. Już myślałam, iż zostanie przedstawiony milej i osoby z teamu Jacoba będą usprawiedliwione, ale nie. Wciąż jest tym samym manipulantem, co wcześniej. Wręcz może i film przedstawił go gorzej niż książki.
Mamy tutaj też podobny problem, co w książkach, czyli brak ludzkich znajomych Belli. Tak, jak w książkach ich prawie nie było, tutaj czułam się jakby totalnie ich pominięto i naprawdę skrócono ich sceny do minimum nad czym ubolewam, bo jej ludzka ekipa była serio spoko i z chęcią spędziłabym więcej czasu na obserwowaniu ich interakcji. Gdybym mogła oddać znajomość Belli z Jacobem na rzecz przyjaźni z Jessicą i resztą, zrobiłabym to bez dwóch zdań. W książkach możnaby się jeszcze sprzeczać, że Bella wykorzystywała Jacoba do własnych celów, ale w filmach trochę to ograniczono i Jacob nie ma żadnego usprawiedliwienia do zachowywania się tak, jak się zachowywał. Chociaż muszę przyznać, że nie podobała mi się ta filmowa Bella ze względu na jej bezmyślność. W książce nie było mowy o wsiadaniu na motocykl nieznajomego i uważam, że ta scena była kompletnie niepotrzebna i ekstremalnie nierealistyczna, bo żadna laska by nie postąpiła w taki sposób.
Najlepszą częścią tego filmu, nie licząc Alice Cullen, jest bez wątpienia ta dramatyczna scena na końcu na łace, w której Edward się oświadcza Belli. To, że Edward dosłownie się jej pyta czy zostanie jego żoną i pojawia się czarny ekran i napisy to jest scena niczym z horroru i tak się czułam, gdy ją oglądałam. Po dziś się śmieję z tego, że seria o wampirach osiągnęła szczyt horrru poprzez pokazanie oświadczyn. 10/10.
Zaćmienie jest gorsze niż się spodziewałam
Jeśli chodzi o książki, to ta oraz pierwsza są u mnie na równi, jednak filmowa wersja mnie nie przekonała i przyznam się, że nie tworzyłam tego posta na bieżąco po oglądaniu filmów i w momencie pisania już praktycznie nic z niego nie pamiętam, co nie jest dobrą oznaką. To wciąż było dla mnie dziwne uczucie, iż Bella dopiero w tej części dowiaduje się o imprintingu, bo ten cały koncept był mi znajomy już od dawna i zapomniałam jak późno Stephanie go tak właściwie wprowadziła. Kojarzę, że były przygotowania do walki, które wypadły okej i sama walka, która niewątpliwie była najlepszą częścią tego całego doświadczenia. Uwielbiam ideę, że wampiry są fizycznie jak rzeźby i gdy są ranni, kruszą się. Wiem, że to była na 99% próba uniknięcia cenzury w związku z przemocą, by MPAA dało 13+, a nie 17+, ale uważam ten pomysł za cudowny i podoba mi się o niebo bardziej niż alternatywa jaką była krew. Dźwięk kruszenia również przypadł mi do gustu i w związku z tym, że akcja związana z Bellą i Edwardem dzieje się w górach, wypadło to bardzo satysfakcjonująco pod względem estetyki.
Scena pozbawienia Victorii głowy była najs, jednak sama postać Victorii już mnie przypadła mi do gustu, bo prawie wcale jej nie było i odnoszę wrażenie, iż w książkach mieliśmy z nią bardziej do czynienia. Pamiętam, że jak byłam dzieckiem nie ogarniałam dlaczego to ona jest czarnym charakterem w tej części, bo nigdy nie było w niej nic interesującego w przerażający sposób, wręcz zapomniałam, że to ona tworzyła tę armię, a nie ten gościu. I w książkach była przedstawiona jako taki tym antagonisty, który trzyma się w cieniu i pociąga za sznurki, a w filmie tak jakoś... nie wiem... czegoś mi tutaj zabrakło i nie przekonała mnie. Dużo bardziej pod tym względem podobały mi się poprzednie części.
Jeśli chodzi o pozostałych bohaterów, zauważyłam, iż zupełnie inaczej przedstawiono reakcję Charlie'go na naruszenie przestrzeni osobistej Belli przez Jacoba niż w książce i chociaż uważam, że po czymś takim Charlie powinien być w 100% przeciwny Jacobowi, rozumiem dlaczego osoby oglądające wyłącznie filmy mają pochlebną opinię na jego temat. Wątek Belli, Edwarda i Jacoba był jakoś tak średnio przedstawiony w filmie i dużo bardziej interesowały mnie historie Rosalie oraz Jaspera. W książkach obie poruszały poważne i problematyczne zagadnienia (z tą różnicą, że Rose dobrze zrobiła mordując swoich gwałcicieli, a Jasper postąpił ohydnie wstępując do Konfederacji) i w filmie też to zostało delikatnie poruszone, ale wiadomo, książka była dużo dłuższa i można było w niej przedstawić dużo więcej i dla mnie to jest jak najbardziej zrozumiałe. Mamy też wątek zakończenia szkoły i przemową Jessici i jak zawsze chciałabym, żeby zostało pokazane więcej scen Belli z ludzkimi znajomymi, ale z książkami miałam dokładnie ten sam problem.
Breaking Dawn? Chyba Lena's Breaking Down
To, że ten post powstaje długo po tym dotyczącym książek jest bezpośrednio związane z tym, że nie chciałam oglądać tych dwóch części i odkładałam to na później miesiącami. Sam fakt, że coś takiego jak ciąża istnieje jest dla mnie przerażającym konceptem i oglądanie Belli przechodzącej przez te wszystkie etapy mnie przerażało. W końcu znalazłam jednak rozwiązanie mojego problemu i obejrzałam wyłącznie sceny ślubu oraz zakończenie od momentu walki z Volturi i była to bardzo dobra decyzja z mojej strony. Po pierwsze rozbawiło mnie, że pierwszą scenę było ściągnięcie przez Jacoba koszulki, takie proszę wiem, że nic dobrego mnie tu nie czeka, ale już bez przesady. Jeśli jednak chodzi o samo weselicho to wypadło okej. Mam wrażenie, że podczas czytania wyobraziłam sobie coś lepszego, ale właściwie nie byłam zawiedziona. Zaskoczyło mnie, że ten początek zajął aż pół godziny, bo to szmat czasu, ale szczerze? Ten wątek zasługiwał na tyle czasu i przynajmniej mogliśmy popatrzeć na ładne dekoracje.
Jeśli zaś chodzi o drugą część i walkę z Volturi, przyznam, że nawet wiedząc, iż jest to tylko wizja Alice, wkręciłam się w nią i nie wyobrażam sobie, jak bardzo by mi się podobała, gdybym oglądała ją bez spoilerów. Pokuszę się nawet o stwierdzenie, że było to najciekawsze, co zaserwowała nam ta saga ze względu na to, że skoro to była tylko wizja, mogli pójść na całość i nie bali się zamordować ważnych postaci takich jak np. Carlisle czy Jasper. Też muszę przy okazji wspomnieć, że rozbawił mnie ten słynny śmiech Aro i to było bardzo memiczne z jego strony, było warto oglądać. Wracając jednak do walki, pokonanie Jane przez Alice i zniszczenie Aro we współpracy Belli z Edwardem było czymś cudownym i ubolewam, że nie mieliśmy więcej tego typu akcji. Szczególnie, że gdy tylko się okazało, że to tylko wizja, wszelkie emocje poszły się bujać i ta końcówka była nieco zbyt sentymentalna jak na moje gusta. No i naprawdę nie musiałam mieć przypomnianego imprintingu Jacoba na Renesmee, bo jednak wolałabym o tym zapomnieć. I jeszcze ta scena na łące jak z drugiej części, to było jednocześnie urocze i cringowe, ale co tam.
Podsumowując
Filmowe przedstawienie sagi Zmierzch jest o dziwo satysfakcjonującą adaptacją. Tak, jak wiele ekranizacji książek adresowanych do nastoletniej widowni jest w najlepszym przypadku niedokładna, a w najgorszym katastrofalna, te filmy dają radę. Pierwsze dwa są 10/10 nie tylko pod względem oddania klimatu z książek, ale też zabawy podczas oglądania. W kolejnych częściach mam wrażenie, że zmiany reżyserów nie służyły im najlepiej, ale nie oglądało mi się ich źle. Z tego, co widziałam fani mieli inne odczucia, ale jako ktoś podchodzący nieco z dystansem, byłam tylko trochę zawiedzona. Rozumiem jednak dlaczego te filmy stały się tak popularne i miały tak duży wpływ na popkulturę przez właściwie wiele lat. Jakby nie patrzeć, ta historia ukształtowała wiele nastoletnich doświadczeń z literaturą i filmami i nie sądzę, żeby było to coś złego. Zdecydowanie zbytnio im się oberwało, gdy znajdowały się u szczytu popularności i nie zasłużyły na tak złą sławę. Nie są to dzieła sztuki na nie wiadomo, jakim poziomie, ale w szczególności ten pierwszy film zasługuje na miano kultowego i przedstawia lepiej nastoletnich bohaterów niż nie jeden wyżej oceniany twór w bardzo ładnej artystycznie otoczce.
Czy zapoznanie się z renesansem Zmierzchu czegoś mnie nauczyło? Może tego, że warto samodzielnie zapoznawać się ze sztuką, a nie tylko polegać na opiniach innych osób. Nie sądziłam też, że kiedyś to przyznam, ale ta cała franczyza dostarczyła mi mnóstwo rozrywki i była czymś dużo ciekawszym niż się spodziewałam. Zawsze miałam neutralną-wchodzącą-w-pozytywną opinię o Zmierzchu, jednak teraz ze spokojem mogę stwierdzić, że jest ona pozytywna i cóż #team alice.
Ciao! ~ Lena
Dzisiejszym utworem posta jest... Decode Paramore.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz