piątek, 6 sierpnia 2021

Billie Eilish "Happier Than Ever" [MUZYKA]


Hej, hej! Dzisiaj przyszła pora na nowy album Billie Eilish, na który czekaliśmy raptem 2,5 roku, więc nie aż tak długo, ale mam wrażenie, że przez pandemię wydaje się, że minęło więcej czasu. Nie jest to pierwszy raz, kiedy biorę się za recenzowanie jej albumu, więc myślę, że nie muszę nikomu jej przedstawiać. Jest jednak coś, do czego chciałabym się odnieść na początku, a mianowicie do jednego z jej ostatnich skandali. Odkąd Billie ogłosiła nową erę, co chwila coś się dzieje i mam wrażenie, że cokolwiek nie zrobi, jest krytykowana i nie jestem tutaj po to, by oceniać wszystkie z jej wypowiedzi, ale chciałabym zwrócić uwagę na jej rzekomy queerbaiting. Dla osób, które nie wiedzą: queerbaiting to technika marketingowa, że twórcy sugerują przyszły związek 2 postaci tej samej płci, ale koniec końców bohaterowie nie są razem/nie są hetero. Jest to dość specyficzne i skomplikowane zagadnienie, ale w skrócie opiera się na tym, że twórcy chcą, żeby ich produkt dotarł do osób LGBT+, jednocześnie nie dając im oczekiwanej reprezentacji. I w czerwcu Billie została oskarżona o queerbaiting po wrzuceniu teledysku do Lost Cause i dodaniu opisu na instagramie I love girls i rzecz w tym, iż Billie jest osobą, taką wiecie prawdziwą nie fikcyjną, a queerbaiting tak jak napisałam wcześniej dotyczy fikcyjnych postaci oraz wątków, nie prawdziwych osób. Grupa heteroseksualnych dziewczyn robiąca sobie nocowanie to nie jest queerbaiting. I nie ważne, czy trzymają się za ręce, przytulają czy nawet dają sobie buziaki, queerbaiting nie dotyczy prawdziwych osób. Nie wiem, kto w ogóle wpadł na taki pomysł i w jakim świecie ta osoba żyje, a Billie nie jest nikomu winna wyjaśnień i usprawiedliwień, co robi z koleżankami. Jej opis mógł zostać uznany za sugestywny, jednak to jest wyłącznie sprawa Billie, nie jej fanów i oskarżenie jej o queerbaiting jest nie tylko nieodpowiednie, ale też robi złą sławę społeczności LGBT+. To nawet nie chodzi o to czy daną osobę się lubi, czy nie, tylko o fakt, że żyjący ludzie, prawdziwe osoby nie są produktami. Tyle w tym temacie, bo mówię chcę napisać recenzję, a nie posta o skandalach, ale czułam wewnętrzną potrzebę poruszenia tego wątku i jak teraz już mamy go za sobą, pora na recenzję.

Oxytocin

Growing Old to słodko-gorzki początek. Mamy tutaj do czynienia zarówno z minimalistycznym instrumentalem, jak i smutnym tekstem, co pojawia się właściwie w każdym kawałku, więc doskonale wprowadza nas w klimat, który będzie nam towarzyszyć właściwie do samego końca. Billie wprowadza nas też w swoje życie, w to że jest ofiarą przemocy, a rzeczy, które kiedyś ją cieszyły, teraz są dla niej pracą, ale że mimo wszystko nie traci nadziei i wierzy, że będzie lepiej. I Didn't Change My Number zaczyna się od jakiegoś demonicznego dźwięku i jest to jak uderzenie prosto w twarz. Jest to jak na razie jeden z moich ulubionych instrumentali z tego albumu, bo jest niczym z poprzedniego albumu. Nie czuć też, że ten kawałek ma zaledwie 2:40 minut długości, a cokolwiek się zaczyna wyrabiać w instrumentalu od 1:55 do właściwie samego końca jest genialne i kojarzy mi się z podziemnym laboratorium w Undertale, co jest dla mnie bardzo miłym skojarzeniem. Billie Bossa Nova ma trochę klimat siedzenia na leżaku z mojito, a przynajmniej takie było moje odczucie za pierwszym razem (czy mam obsesję z mojito? tak. czy kiedykolwiek je piłam? nie). Bardzo podoba mi się instrumental to jak przechodzi z tego rozmarzonego klimatu z gitarą do tych delikatnych dźwięków. Nie mam pojęcia, czym są, ale kojarzą mi się z graniem w grę. Jeśli zaś chodzi o tekst, mam wrażenie, że to jest trochę Hostage pt. 2 i podoba mi się jak Billie z Finneasem potrafią stworzyć klimatyczną piosenkę do takiego stopnia, że podczas słuchania nawet nie zwróciłam uwagi na tekst. My Future średnio mi przypadło do gustu jako singiel. Nie, że mi się nie podobało, ale właściwie nie wracałam do niego, jednak w albumie sprawdza się doskonale. Jest to niewielki przebłysk czegoś pozytywnego. Jak słuchałam go po raz pierwszy razem z całym albumem, to I'm in love mi się skojarzyło z I feel love Bronski Beat i się nie mogłam skupić, co jest bardzo w moim stylu. Cieszę się, jednak, że teraz mam inną perspektywę związaną z tą piosenką i że się wpasowała w klimat całego albumu.  Oxytocin aktualnie podbija serca fanów i w pełni to rozumiem, bo ten utwór ma coś w sobie już od samego początku. Zaczyna się bardzo dobrze, ale refren to zupełnie inna liga i jest tylko lepiej i lepiej. Po raz pierwszy Billie podnosi głos i jest to coś zaskakującego po tym, jak zdążyłam przyzwyczaić się do jej cichego głosu. Finneas zaszalał tutaj z instrumentalem i jestem ciekawa, co by wyszło, gdyby tak jeszcze bardziej podkręcić mroczną atmosferę instrumentalu, bo jest cudowny i chciałabym go zobaczyć w mocno industrialnej wersji aka Hatari. Może to jest i dobry moment, żebym wspominała, że Finneas nie od dzisiaj tworzy genialne instrumentale i pod tym względem należy mu się tyle samo uwagi, co Billie.

Goldwing


Goldwing od razu sprawił, że moją pierwszą myślą było: wow jestem w kościele i myślałam, że to tylko ja tak mam, ale się okazało, że ten kawałek serio był inspirowany religijnym hymnem i się cieszę się z tego faktu. Przejście od chóru do instrumentalu do wokali Billie to było mistrzostwo i jest to jeden z moich ulubionych momentów tego albumu. Niesamowite, że ten utwór ma zaledwie 2,5 minuty, a jest tak klimatyczny i wyjątkowy. Lost Cause przy pierwszym przesłuchaniu nie wywarło na mnie żadnego wrażenie, bo chyba miałam za cicho głośność w słuchawkach i prawie nic nie słyszałam (to akurat fakt, że tego albumu trzeba słuchać stosunkowo głośno), ale na rzecz słuchania całego albumu już porządnie sobie ją ustawiłam i jest lepsza niż mi się początkowo wydawało. Odnoszę wrażenie, że jest to przedstawienie Bad Guy w stylu z tego albumu. Halley's Comet jest moim ulubionym tytułem z tego albumu, bo jest śliczny. Mamy tutaj pianinko i wokale Billie w stylu końcówki z poprzedniego albumu. Jest to też mam wrażenie, że najbardziej depresyjny kawałek z całego albumu, bo chociaż żaden nie jest wesoły ten łączy strasznie smutny tekst z minimalistyczną smutną melodią. Podoba mi się też ta końcówka, która brzmi jak echo. Nie wiem, co to jest za efekt, ale doskonale tutaj pasuje. Not My Responsibility to monolog Billie z akompaniamentem syntezatora, który pływa po słuchawkach (że wiecie, z jednego ucha do drugiego, co uwielbiam w jej wykonaniu) i bardzo dobrze wpasowałby się w klimat Stranger Things. Billie wypowiada się tutaj na temat tego, jak wszyscy ją oceniają i nie ważne co robi, wciąż spotyka się z krytyką za bycie po prostu osobą i nie jest odpowiedzialna za wizję jej, jaką niektórzy wykreowali w swoich głowach i bardzo dobrze, że otwarcie się wypowiedziała na ten temat, bo to co niektórzy robią i mówię jest porąbane. Overheated kontynuuje to, co zaczął poprzedni monolog, czyli pokazuje jakie są jej odczucia wobec komentarzy, jakie są rzucane w stosunku do niej. Jestem przekonana, że chodzi o sytuację, w której paparazzi zrobili jej zdjęcia jak szła ulicą w koszulce na naramkach i się zrobił chaos w internecie, co było tak ohydne, że szkoda słów i Billie podsumowuje to tutaj idealnie. Wypowiada się też na temat operacji plastycznych i biorąc pod uwagę, co przeszła w tak młodym wieku, ma jak najbardziej prawo podzielić się swoją ostrą, bo ostrą, opinią na ten temat. Fragmentem, który szczególnie przykuł moją uwagę jest ten, w którym mówi o nabraniu "znieczulenia" na internetowy hejt i że wiadomości pełne hejtu już są dla niej czymś codziennym niczym flirt. Plus ten instrumental, rany. Everybody Dies ma brutalnie szczery początek, który pasuje do minimalistycznego instrumentalu, który jest gdzieś w tle, ale przez większość czasu trwania pierwszej zwrotki prawie go nie słychać. W tym utworze rozmyślenia są związane z nagłą sławą i tym, że Billie nie może wrócić do starego życia, w takim sensie, że to fizycznie nie jest możliwe z taką popularnością i że wciąż o tym rozmyśla.

Your Power

Your Power ma gitarę! I po tym, jaki minimalistyczne/złożone wyłącznie z syntezatorów były ostatnie utowory, obecność gitary jest swego rodzaju zaskoczeniem, ale też sprawia, że ta piosenka ma bardzo przyjemny akustyczny klimat, który podobał mi się już od pierwszego przesłuchania. Z jednej strony kontrakstuje to, ale z drugiej bardzo dobrze się zgrywa z tekstem mówiący o przemocy i byciu jej ofiarą, co jest bardzo ważnym tematem i bardzo dobrze, że Billie go poruszyła. NDA jest na ten moment moją ulubioną piosenką z całego albumu i uwielbiam w niej dosłownie wszystko. Mam wrażenie, że nawet bardziej pasowała by do jej poprzedniego albumu, ale absolutnie nie przeszkadza mi jej obecność tutaj. Instrumental jej tutaj niesamowity, mega mi się podoba to, jaki jest ciężki i głośny, taki przepełniony agresją, co idealnie odzwierciedla tekst. Outro zasługuje tutaj na oddzielną uwagę, bo jest tak mroczne, że zawsze pozostawia mnie w szoku i biorąc pod uwagę specyficzną budowę tej piosenki, jest czymś wyjątkowym w dotychczasowym dorobku Billie. A przejście do Therefore I Am jest dziełem sztuki samo w sobie i ironicznie, Spotify za każdym razem, gdy dotychczas słuchałam tego albumu dawało mi w tym miejscu reklamę. Jeśli zaś chodzi o ten kawałek (haha równie płynne przejście), podobał mi się od samego początku i już tak typowo typowo ma klimat z poprzedniego albumu, wokale (włącznie z tym nałożonym na nie efektem), tekst, instrumental. Happier Than Ever to dla mnie największe zaskoczenie z tego albumu. Początkowo zdziwiłam się, że jest takie długie, bo to oznaczało, że ma czas się rozkręcić. Stwierdziłam, że ma klimat żony porzuconej w westernie, której mąż wyjechał na wojnę i w tym momencie nastąpiło to rozkręcenie się około 2:30 i byłam zszokowana. Moimi komentarzami były, cytując (bo tym razem mam zapisaną całą reakcję, wiedziałam, że się przyda): O kurde O kurde Żona się wkurzyła Oooo TAK YES JEZU TAK. Teraz jest to jeden z moich ulubionych kawałków z tego albumu i cieszę się, że od początku w niego wierzyłam, bo to co się odwala w jego drugiej połowie jest wspaniałe, idealnie, stworzone dla mnie. Wyobraźcie sobie, jakby album kończył się w tym momencie! Male Fantasy to utwór na koniec z gitarą i wreszcie mamy tutaj taki wiecie śpiew ŚPIEW, a nie śpiew szept i cieszę się, że dostaliśmy chociaż jedną taką piosenkę. Podobałby mi się jako zakończenie, gdyby nie jego końcówka, która się urywa tak nagle, trochę jakby w połowie zdania. Rozumiem, że zostało to zrobione tak by ostatnim zdaniem było I could never hate you, ale sama nie wiem, co o tym myśleć. Część mnie chciałaby, żeby ten dziki instrumental z końcówki Happier Than Ever zamykał ten album. Ale wiecie, zawsze mogę stworzyć playlistę i je sobie przestawić, jeśli tak się będę czuła bardziej usatysfakcjonowana.

NDA

Happier Than Ever to jeden z najbardziej spójnych i hipnotyzujących albumów, jakie usłyszałam od dłuższego czasu i odnoszę wrażenie, że pod tym względem jest nawet bardziej klimatyczny od poprzednika. Praktycznie wszystkie utwory są utrzymane w podobnej minimalistycznej estetyce (nie licząc kilku wyjątków) i tworzą klimatyczną całość. Pochwała należy się także Finneasowi, który odpowiada za produkcję na tym albumie, bo wykonał kawał niesamowitej roboty. Ma fascynujący styl i podoba mi się, że potrafi tworzyć utwory pełne życia, jak i minimalistyczne skupiające się na delikatności i syntezatorach (chyba? nadal nie jestem w stanie stwierdzić, co użyto w tworzeniu tych utworów i próbuję robić research). Ważną rolę odgrywają też teksty piosenek opowiadające o mrocznej stronie sławy, ograniczeniach z tym związanych, byciem pod stałą obserwacją i niemożnością ucieczki, a także te poruszające tematykę przemocy seksualnej, przebiegu toksycznych związków oraz ich wpływu na stan psychiczny ofiar. Uważam, że podzielenie się swoimi doświadczeniami przez Billie może otworzyć drogę do większego zrozumienia ofiar przemocy i dać wielu kobietom, wielu osobom odwagę do ucieczki z toksycznych relacji i szukania pomocy. Jest to tematycznie niezwykle ciężki i osobisty album wypełniony smutkiem, co odzwierciedla natura minimalistycznych instrumentali. Dla mnie oznancza to, że będzie idealnym albumem do puszczenia w tle w trakcjie pisania posta albo uczenia się. Czuć w nim ponadczasową dojrzałość i autentyczność, pasującą teraz nawet bardziej, gdy wciąż pojawia się nowy skandal, ale też odrobinę nadziei. Może nie ma tutaj żadnej wesołej piosenki, ale pojawiają się przebłyski nadziei na przyszłość i mam nadzieję, że w przyszłym albumie Billie będzie szczęśliwa.

Jak tylko zobaczyłam, że album będzie się nazywać Happier Than Ever, wiedziałam, że dostaniemy coś niesamowicie depresyjnego i to, że tytuł wziął się z tekstu z piosenki: When I'm away from you I'm happier than ever jest zarówno zwrotem akcji, jak i czymś bardzo pasującym. Słuchanie go w środku nocy po tym, jak został wrzucony na Spotify było doskonałą decyzją, ale moment na reklamy był co najmniej niefortunny. Ubolewam tylko nad tym, że Everything I Wanted się nie załapało na ten album, bo pasowałoby idealnie, ale wciąż mogę liczyć, że załapie się na wersję deluxe, jeśli takowa będzie.

Ciao! ~ Lena
Dzisiejszym utworem posta jest... Happier Than Ever.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz