Hej, hej! Dzisiaj z okazji Pride Month o albumie, na który czekałam miesiącami i był to prawdopodobnie najbardziej wyczekiwany przeze mnie album w tym roku. Jak tylko wyszedł w nocy z 29. kwietnia na 30. kwietnia musiałam go przesłuchać i od tamtego czasu jest na repeacie i powiem Wam, że autentycznie nie byłam w stanie sformułować wniosków do napisania tej recki przez dobre dwa tygodnie, bo moją jedyną opinią było: IDEALNE.
Girl in Red to projekt norweskiej artystki Marie Ulven, która jest znana z bycia symbolem lesbijek i indie kawałków o ciekawym, starym brzmieniu. Dotychczas wydała 2 EP i obie chciałam zrecenzować, ale z jakiegoś powodu tego nie zrobiłam, więc na blogu po raz pierwszy zabieram się za jej album.
Serotonin
Serotonin podbiło moje serce, jak tylko wyszło. Absolutnie nie spodziewałam się, że tekst pójdzie tak bardzo po bandzie i muszę przyznać, że jest to jedno z najmocniejszych otwarć albumu, jakie słyszałam, gdyż od razu wrzuca nas w mroczny klimat pod względem tekstu i w cudowne brzmienie pod względem muzycznym. Instrumentale Marie są zawsze niesamowite i będę to powtarzać jeszcze nie raz w tej recenzji. I ten norweski na końcu! Uwielbiam jak twórcy używają w piosenkach swój pierwszy język nawet jeśli tylko na krótki moment. Did You Come? jest dokładnie o tym, co sobie pomyślałam, że czyżby o tym miało być?, bo życie nauczyło mnie, że jeśli jakieś dwa wyrazy brzmią tak samo (w tym przypadku come i cum), to to będzie wykorzystane. Jak usłyszałam ten utwór po raz pierwszy to nie mogłam się pozbierać, pierwsze nuty skojarzyły mi się z solo Gerarda Waya i to już był mój koniec. Tekst tej piosenki mnie rozwala, szczególnie to you're illiterate. Nie wiem, jak Marie to wymyśla, ale jej piosenki zawsze trafiają w sedno i ten tekst jest już absolutnie savage. Nie wiem dlaczego Body and Mind na początku mi się średnio spodobało (miałam jakieś zaćmienie gustu), ale teraz totalnie uwielbiam. Refren to złoto. Chociaż wciąż nie jestem w stanie określić klimatu (jedyne słowo jakie przychodzi mi do głowy to thriller psychologiczny), bridge to cudo i te krzyki w druiej zwrotce są stworzone dla mnie. Hornylovesickmess to jest najpiękniejsza piosenka, która powoduje u mnie melancholię i smuteczek i hits way too hard. Bawi mnie, że mimo mojego bycia asem i dość erotycznej natury tego tekstu (i ogólnie tego co girl in red chce robić z dziewczynami) jest jedną z tych piosenek, które wywołują u mnie dużo uczuć. Podoba mi się też nawiązanie Marie do sławy i jaką narrację z tego utworzyła. Mega mi się podoba, że to co mówi na końcu nawiązuje do kolejnego utworu, ale przez tę spokojną melodię, zawsze mi się robi przykro i uwielbiam to. Midnight Love było pierwszym wypuszczonym singlem i pamiętam, jak zastanawiałam się, jak Marie go wpasuje do albumu i wyszło jej to cudownie. Jest to taki moment na oddech przed tym, co nas zaraz czeka, a jednocześnie bardzo klimatyczny kawałek, który stanowi super kontynuację tego poprzedniego.
Did you come?
You Stupid Bitch to szaleństwo. Szaleństwo. Zawsze jak słyszę tę piosenkę, to robię się mega nakręcona, bo tak łatwo jest się utożsamiać z tym tekstem i jestem przekonana, że nie tylko ja znam ten ból. Dawno nie wspominałam o tym, więc pora, żebym przypomniała, że instrumentale Marie są doskonałe i każdy mogłabym słuchać bez tekstu, bo są tak dobrze wykonane. Rue to piosenka zainspirowana serialem Euphoria, którego nie oglądałam (z wiadomych powodów), więc za dużo nie mogę się o niej wypowiedzieć, szczególnie jeśli chodzi o tekst i odniesienia do serialu, aczkolwiek muzycznie jest to dość mroczna piosenka i bardzo (bardzo bardzo) mi się to podoba. Apartment 402 to strasznie smutna piosenka. Po poprzednich dwóch szybkich kawałkach, teraz jest pora na nieco wolniejszy, ale nie mniej klimatyczny (jak nie nawet bardziej). Super, że Marie zagłębia się tak bardzo w przemyślenia o życiu i jestem pod wrażeniem jej talentu do pisania tekstów, bo są niesamowite za każdym razem. Jestem ciekawa czy apartament numer 402 to prawdziwe miejsce czy tylko stworzone przez Marie. . to kolejna piosenka z gatunku tych naprawę depresyjnych. Tak jak wspomniałam wcześniej, podoba mi się jak Marie zagłębia się w uczucia i przemyślenia i bardzo mocno tutaj widać, jak sprawnie radzi sobie z tym tematem. Co tu dużo mówić, piękna smutna piosenka i całkiem krótka. I'll Call You Mine to ostatnia piosenka z tego albumu, która nie jest instrumentalem i podoba mi się ta wizja pełna nadziei. To była bardzo mądra decyzja ze strony Marie, żeby dać ją właśnie w tym momencie tuż przed końcem albumu, bo zostawia nas z pragnieniem większej ilości materiału, ale jednocześnie z wystarczającą ilością do przemyśleń i konkluzji, a także z takim poczuciem, że nawet jeśli jest ciężko, to będzie dobrze, co z narracyjnego podejścia było genialną decyzją. It Would Feel Like This to takie poniekąd outro w 100% na pianinie i skrzypcach i mając tytuł i słysząc melodię, mogę stwierdzić, że Marie ma totalnie rację, że to było było dokładnie takie uczucie, jak w tym delikatnym instrumentalu. Chodzi tutaj o wizję uciszenia natrętnych myśli, z którymi mierzy się na co dzień oraz w trakcie trwania tego albumu i stanowi takie emocjonalne wytchnienie obrazujące życie bez tego typu problemów. Sam tytuł jest kontynuacją tytułu całego albumu tworząc w sumie całość o tytule: if i could make it go quiet it would feel like this, czyli gdybym mogła to uciszyć, brzmiałoby to ten sposób.
Hornylovesickmess
If I Could Make It Go Quiet to przecudowny album i dokładnie to, na co czekałam w tym roku. Marie dała z siebie wszystko i widać efekty jej pracy, ponieważ każda piosenka na tym albumie jest genialna i nie ma żadnej, którą bym pominęła podczas słuchania. O dziwo jedyną wadą jest dla mnie okładka, ponieważ jest w niej coś przerażającego i wywołuje u mnie bardzo duży dyskomfort, kiedy ją widzę, co może było jej celem, ale mimo wszystko nie podoba mi się to uczucie, gdy na nią patrzę. Pod względem muzycznym nie mam ani jednego zastrzeżenia. Jest to album perfekcyjny od początku do końca i chciałabym, żeby każdy album, z jakim mam styczność był na tak wysokim poziomie. Jeśli chodzi o tekst, to chociaż mam nieco inne doświadczenia życiowe, bardzo łatwo mi się utożsamiać z tymi tekstami i przynajmniej czuć emocje ich autorki, co jest bardzo fajnym uczuciem i stosunkowo rzadko mi się zdarza na aż taką skalę, czyli że w całym albumie. Nie tylko Marie wraca tutaj do swojego starego stylu, ale też pokazuje, że potrafi eksperymentować i poszerzać swoje horyzonty. Co równie ważne, nawet po przesłuchaniu tego albumu naprawdę niezliczoną ilość razy (potrafię go przesłuchać z 3/4 razy za jednym zamachem), wciąż jest równie ciekawy, jak nie nawet coraz lepszy i coraz bardziej intrygujący. Jestem zachwycona tym kierunkiem jej muzyki i już nie mogę doczekać się jej kolejnego wydania, bo Girl in Red nigdy nie zawodzi.
Jestem przekonana, że jak przyjdzie czas na podsumowanie albumów z tego roku, ten nazwę moim ulubionym, ponieważ jak już podkreśliłam wielokrotnie, jest idealny i w życiu jeszcze nie utożsamiałam się z jednym albumem tak bardzo. Prawdę mówiąc nie byłam nawet pewna czy będę w stanie napisać tę recenzję, ale postanowiłam spiąć się z okazji Pride Month i w końcu mi się udało.
Ciao! ~ Lena
Dzisiejszym utworem posta jest... Apartment 402 Girl in Red.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz